Na Syberii, w Mandżurii i innych odległych oraz nieprzyjaznych miejscach na Dalekim Wschodzie panowała bieda, głód i cierpienie, związane z trwającą tam wojną domową. W takich warunkach, najczęściej w sierocińcach żyły polskie dzieci z rodzin zesłańców. Uratowano ponad 800 dziewcząt i chłopców przywożąc je przez Japonię do Polski. Około 300 tzw. dzieci syberyjskich trafiło do Wejherowa, gdzie mieszkały przez kilka lat.
Do Wejherowa przyjechały wczesną wiosną 1923 r. Dzieci najpierw przypłynęły statkiem do Gdańska, a stamtąd do naszego miasta.
Umieszczono je w blokach Krajowych Pomorskich Zakładów Opieki Społecznej (obecnie placówki szkolno-wychowawcze przy ul. Sobieskiego), gdzie mieszkały przez pięć lat. Otoczono dzieci troskliwą opieką, m.in. lekarską, a także dokarmiano, ponieważ dzieci były w większości wycieńczone, wychudzone, słabe. Wcześniej wiele wycierpiały.
Jedli nawet szczury…
W czasie rewolucji i wojny bolszewickiej wszyscy cierpieli straszną biedę i głód, a najczęstszymi ofiarami tragicznej sytuacji były dzieci, wśród nich dzieci polskie.
Pochodziły z rodzin Polaków zesłanych przez carat na Syberię i do Mandżurii. Niektóre były potomkami powstańców listopadowych i styczniowych.
Jak opowiada pisarka i dziennikarka Regina Osowicka, która zajmowała się tym tematem i rozmawiała z dorosłymi już „dziećmi syberyjskimi”, u progu lat dwudziestych na Wschodzie nawet szczury stawały się pożywieniem. Matki smażyły je dzieciom po to, żeby przeżyły straszny czas. Czasem kilkulatkom lub nastolatkom udało się coś ukraść ze straganu i dzięki temu zjeść choćby owoc. W sierocińcach było również bardzo źle. Wszędzie panowała straszna bieda.
Komitet Ratunkowy
Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy postanowili ratować dzieci przed chorobami i śmiercią.
Polonia we Władywostoku starała się o wywiezienie dzieci polskich z Dalekiego Wschodu. Podjął się tego Polski Komitet Ratunkowy Dzieci Dalekiego Wschodu, a kierownikiem akcji ratunkowej był doktor Józef Jakóbkiewicz (urodzony w 1892 r.), syn uczestnika Powstania Styczniowego. Jego rodziców zesłano w góry Kaukazu, a Józef studiował medycynę w Moskwie.
W czasie I wojny światowej w 1919 r. został naczelnym lekarzem sanitarnym we Władywostoku, a później naczelnikiem Okręgu Harcerskiego Dalekiego Wschodu.
Druga bardzo zasłużoną osobą i jedną z inicjatorek Polskiego Komitetu Ratunkowego była Anna Bielkiewicz, nauczycielka, która razem z J. Jakóbkiewiczem jeździła po sierocińcach, wyciągając stamtąd polskie dzieci. W punktach zbornych we Władywostoku, m.in. w szkołach i w monasterze, zgromadzono ich niemal tysiąc.
Rozpacz i nadzieja
Niektóre dzieci miały rodziców, na ogół matki, które zdecydowały się wysłać je za pośrednictwem komitetu do Polski, byle tylko uratować od głodu i zagrożenia wojną. Tym większa była rozpacz i płacz z powodu rozstania rodzin i opiekunów z dziećmi, kiedy te wsiadały na statki we Władywostoku.
Matki, babcie, ciocie nie wiedziały, czy kiedykolwiek zobaczą dzieci, bo szanse na to były niewielkie. W większości widzieli się wtedy po raz ostatni
Jednak zanim udało się wywieźć dzieci, Polski Komitet Ratunkowy apelował o pomoc do rządów wielu państw na całym świecie. Odpowiedziały Stany Zjednoczone i Japonia, do której było bliżej.
Anna Bielkiewicz dotarła do Japonii i podobno na kolanach błagała tamtejszego ministra wojny o pomoc. Obiecał przysłać statki po dzieci i dotrzymał słowa, co zaskoczyło organizatorów akcji.
Przy pomocy japońskiego Czerwonego Krzyża udało się wywieźć z Władywostoku 877 chłopców i dziewcząt w wieku od 1 roku do 13 lat. Przewieziono je do Tokio i Osaki, skąd po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej mogły przyjechać do Polski.
Wizyta u cesarzowej
W Japonii, gdzie dzieci przechodziły kwarantannę, cieszyły się dużym zainteresowaniem. Pisały o nich gazety, a grupa maluchów została nawet przyjęta przez cesarzową i obdarowana podarkami. Każde dziecko dostało kimono i konika polnego w klatce.
Dopiero po 1920 roku, kiedy w Polsce skończyła się wojna, mogły wyruszyć w drogę do nieznanej ojczyzny swoich przodków.
Dom w Wejherowie
Jesienią 1922 r. doktor Józef Jakóbkiewicz przyjechał do Polski na stałe i zajął się urządzaniem Zakładu Wychowawczego Dzieci Syberyjskich w Wejherowie. Zorganizował dla nich internat, szkołę powszechną, przedszkole (freblówkę), pokoje nauki, bibliotekę, świetlicę, gabinet lekarski ze szpitalikiem, stołówkę z zapleczem kuchennym.
Znalazło tu swój dom i troskliwą opiekę ponad 300 syberyjskich dzieci. Okresy głodu na Syberii tak wryły się dzieciom w pamięć, że podczas posiłków część jedzenia zakopywały w ziemi, na dziedzińcu lub w parku, robiąc żelazne zapasy.
W wejherowskich szkołach
Starsi wychowankowie kształcili się w wejherowskich szkołach. Kilkoro dzieci chodziło do gimnazjum, wśród nich późniejsi lekarze w Kartuzach, bracia Wacław i Wincenty Danilewiczowie.
Kilkoro dzieci chodziło do ćwiczeniówki i Seminarium Nauczycielskiego, inni do szkoły handlowej i rolniczej.
Część młodzieży syberyjskiej uczyła się rzemiosła w warsztatach Zakładu Wychowawczego i u rzemieślników prywatnych. Stefan Jakliński terminował w warsztacie szewskim mistrza Bistrama, a później przez wiele lat śpiewał w chórze „Harmonia”.
Około 100 wychowanków opuściło Zakład, po odnalezieniu w Polsce krewnych lub wyuczeniu się zawodu.
Jak mówi Regina Osowicka, stosunek mieszkańców Wejherowa do przybyszów z dalekiego Władywostoku był różny. Niektórzy starali się im pomagać i wspierać. Bywało że rodzice dawali dzieciom podwójne śniadania do szkoły, żeby podzielili się z koleżankami i kolegami z zakładu. Inni odnosili się dość wrogo lub nieufnie, mówiąc o dzieciach „te ruski”.
Prezydent i prymas odwiedzili dzieci
W 1923 roku do zakładu w Wejherowie przyjechał prezydent RP Stanisław Wojciechowski i prymas Polski, kardynał Edmund Dalbor, aby odwiedzić dzieci syberyjskie.
Zakład Wychowawczy Dzieci Syberyjskich istniał do 1928 r.
Hufiec Syberyjski
W marcu 1923 r. Jakóbkiewicz utworzył na terenie Zakładu koedukacyjny samodzielny Hufiec Syberyjski ZHP im. Tadeusza Kościuszki i został jego komendantem.
Jego zasługą jest także wybudowanie i wyposażenie harcerskiej przystani żeglarskiej na Helu, gdzie corocznie odbywały się obozy harcerskie, także z udziałem dzieci syberyjskich. Wodniacy dysponowali kilkoma łodziami żeglarskimi i wiosłowymi oraz jachtem.
Wszystkie informacje na temat dzieci syberyjskich oraz zdjęcia uzyskaliśmy od Reginy Osowickiej. Zdjecia przygotował Leszek Spigarski.
AK.