Szkoła naprawdę nasza…

Dla nas, pionierów wejherowskiego „Elektryka” wszystko było nowe i „pierwsze”. Tworzenie szkoły od podstaw: nowe przedmioty zawodowe, urządzanie pracowni, praktyki przyszłych elektryków w fabryce… mebli i mozolne szlifowanie na warsztatach swojego… młotka. Były także pierwsze fascynacje techniką (komputer ZETO wielkości kombajnu), słodkości sukcesów, smaki sympatii i drobne rozczarowania – zapominanie o „pionierach”…

Pierwsi absolwenci na 50-leciu „Elektryka”
Pierwsi absolwenci na 50-leciu „Elektryka”

 

„Kiedy w roku 1965 przy Liceum Pedagogicznym w Wejherowie utworzono dwie pierwsze klasy Technikum Elektrycznego tylko tabliczka informowała o istnieniu nowej szkoły. W szkole tej literalnie nic nie było. Absolwenci szkoły podstawowej przekroczyli próg średniej szkoły i znaleźli się wśród pustych ścian. Wraz z nimi przyszła do szkoły nowa kadra nauczycieli zawodów. Szkoła rosła z uczniami, uczniowie rośli ze szkołą”.
Tak to opisałem – będąc uczeniem – w reportażu pod tytułem „Szkoła naprawdę nasza” (Tygodnik „Na przełaj”). Była to bodaj pierwsza publikacja w prasie ogólnopolskiej o szkole w bliskim mi – także z uwagi na rodzinne korzenie Mamy – Wejherowie. Tutaj, w okresie międzywojennym mój Dziadek, Jan Dempc był urzędnikiem państwowym (naczelnikiem więzienia), a potem – więźniem Obozu Stutthof.

Zdjęcia pochodzą z archiwum autora artykułu, który na zdjęciu u góry stoi pierwszy z lewej, a na starej szkolnej fotografii przykucnął w środku, na pierwszym planie.
Zdjęcia pochodzą z archiwum autora artykułu, który na zdjęciu u góry stoi pierwszy z lewej, a na starej szkolnej fotografii przykucnął w środku, na pierwszym planie.

Uczeń z gazety
Zaczęło się od przeczytanej informacji w „Dzienniku Bałtyckim”, że w Wejherowie utworzone zostanie Technikum Elektryczne (w miejsce renomowanego Liceum Pedagogicznego). Z napisanym odręcznie „podanie” pobiegłem przez park do ceglastej szkoły. Sekretarka ucieszyła się z pierwszego chętnego. I tak to się zaczęło – zostałem elektrykiem.
Niezapomniane początki – tworzenie od podstaw pierwszej w okolicy szkoły technicznej. Starszacy, kształcący się na nauczycieli w LP mieli zupełnie inny program i podręczniki.
Łączyły nas mury i młodzieńczy zapał do zdobycia zawodu, a prozaicznie – wspólne były: ten sam dryl, szanowanie porządku, przyszyte na fest tarcze. My mieliśmy obowiązkowe mundury z paginami (emblemat TE z piorunem), odprasowane koszule, krawatki i berety.

Nauczyciele
Na początku mieliśmy wspólnych nauczycieli na czele z p. Haliną Dytrych (ps. „Ciotka”, dawniej także „Fosa”) b. wymagająca, ideologiczna „historyca”, super matematyk Roman Wołoszyk, Jan Steffek – strzelec od wychowania obronnego (do dziś sympatyczny emeryt). Dyrektorował Bolesław Bieszk (barwna postać, pasjonat astrologicznej fizyki).
Potem doszlusowali nauczyciele przedmiotów zawodowych – na czele z mgr inż. Marianem  Grzonką. W pionierskiej ekipie byli też: inż. Piotr Lenz, mgr inż. Janusz Czaplicki (miernictwo, super człowiek, patriota do kwadratu), inżynierowie Marianowie – Hałas i Mierzwa (aparaty, miernictwo i tworzące się pracownie). Na języku ojczystym uduchowiała ponętna Jadwiga Wrosz, a potem miły Jerzy Kaatz (śp.). Język obcy, tzw. „ruski” wtłaczała Henryka Pawilonis, a geografią i wycieczkami do źródeł Redy zapalała Władysława Nastały. Na religię chodziliśmy do salki w konwikcie św. Leona.
Potem pojawił się także inż. Roman Łosiński „Vicek” (służbista, ułożony, potem mianowany na dyrektora). Mówiło się, że lepiej mu nie podpadać, bo „będzie dłaka przez duże eŁ”…

Dla pamięci…
Jednak historia „Elektryka” to nie tylko czasy dyrektorowania R. Łosińskiego czy zasłużonego Bogdana Tokłowicza. Pierwszym wychowawcą był Julian Dalecki z Gdyni, fizyk, facet z poczuciem humoru. W „odpytce” przodował Kazik Schenk z Bojana, który ku uciesze gawiedzi miał zadanie raportować „co nowego na wsi”. Także Piotr Kullas i Gucio Mielewczyk z okolic Lęborka byli często zachęcani do takiej „rozgrzewki”. Prof. Dalecki  prawdopodobnie znał się na fizyce, ale uczył „jako tako”.  
Inż. Piotr Lenz – nasz ukochany drugi wychowawca – „Brat łata”. Wulkan inspiracji i inicjatyw, niezwykle komunikatywny, otwarty, przyjazny. To on zainspirował nas i wspomagał m.in. w zorganizowaniu tygodniowej wycieczki obu klas po Polsce. Zapalał do działalności społecznej. Był dumny ze swojego pierwszego rocznika maturzystów. Byliśmy mu dozgonnie wdzięczni. Cieszyło, gdy został wicedyrektorem. Walczył o prestiż i dobro szkoły, był zaangażowany w załatwianiu patronatu zapomnianej w PRL Bohaterskiej Załogi ORP Orzeł. Jednakże – jak nie dało się ukryć – „iskrzyło” w kierownictwie i musiał spasować…
Jan Gondzik (chemik) preparował „wybuchowe” mieszanki, troił się i mocno denerwował, gdy klasa była raczej oporna na tę magiczną wiedzę. Byliśmy w znakomitej większości „ciemni  jak tabaka” – jak mawiał profesor. Gdy więc taki czy inny „ananas” na pytanie, „czy wiesz” odpowiadał „wiem”, prof. Gondek zgłębiał temat sokratesową mądrością: „Wiesz, że wiesz, czy wiesz, że nie wiesz…”
Roman Wołoszyk – matematyk, to był „Ktoś”. Niezwykle precyzyjny, bystry, wymagający i bardzo skuteczny w nauczaniu. Jemu zawdzięczam bakcyla matematycznego. Po nim końcówkę nauczania matematyki przejął mgr Jerzy Kruszczyński (mile ascetyczny, z talentem pedagogicznym, wychowawca klasy „A”).
Mgr inż. Marian Grzonka – „automatyczny pionier”. Postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Automatyka była dziedziną nową nie tylko w naszym Technikum. Ubogi był wybór podręczników, eksponatów. On bazował na swoich skryptach, podręcznikach ze studium na Politechnice, zdobywał materiały poglądowe – urządzenia z zaprzyjaźnionych przedsiębiorstw. Przygotowywał swój podręcznik do nauki. Byłem jego nieformalnym uczniowskim konsultantem przy przygotowywaniu kolejnych rozdziałów. Dawał mi do czytania maszynopisy – poszczególne rozdziały podręcznika. Miałem studiować, rozwiązywać zadania i oceniać, czy wszystko jest zrozumiałe.
Dzisiaj pionierzy – nauczyciele i pierwsi absolwenci nie są oczkiem pięknej historii. Na jubileuszu 50-lecia było nas ponad dwudziestu, ale nie dopuszczono mnie ze słowem od pionierów do mównicy (obleganej przez lokalnych polityków i sponsorów).
Szkoda, że nie pamięta się o początkowych latach i wcale nie małych sukcesach – m.in. w olimpiadach, dokonaniach zawodowych, konkursach. Przykładem może być nasza pierwsza praca dyplomowa (wykonana wraz z Michaliną i Januszem), która zdobyła prestiżową nagrodę ogólnopolską NOT – jako najlepszy dyplom dla kraju, a mnie przypadł także tytuł Młodzieżowego Mistrza Techniki.

Nie tylko zakuwanie
EMITER – to była pierwsza gazetka „Elektryka”. Zostałem przez wychowawcę zainspirowany do jej prowadzenia. Z założenia gazetka miała być autonomiczna, niezależna. W tamtych czasach powszechnej cenzury to były cechy niezwykłe. Zaprojektowałem i wyrysowałem logo nazwy „Emiter”  (wymyślonej z tranzystora). Gazetka była poczytna – na bieżąco odświeżana.
Ta moja niewinna przygoda „dziennikarska” przerodziła się w czasach studenckich w pasję („Politechnik”) i pozwoliła mi zdobyć kolejny (po elektryku) życiowy zawód – dziennikarza, redaktora (m.in. „Dziennika Bałtyckiego”) a potem wykładowcę dziennikarstwa (GWSH). Jako elektryk miałem 2-letnią przygodę, elektryfikując… oazy na libijskiej pustyni.

Jako samorząd mieliśmy wiele udanych inicjatyw społecznych. Sami organizowaliśmy wycieczki, m.in. tydzień po Polsce – po kosztach własnych!  Ileż było radochy przy zbieraniu ziemniaków w PGR czy sadzeniu lasu.
Na pamiątkowych zdjęciach z gazetki „Emiter” są m.in: Kazio Richert, Genio Klas, Władzio Potrykus, Gucio Król, Władek Manteufel, Stasio Krawczyk, Edzio Hope, Boguś Kubicki, Zbyszek Baski, Zdzichu Kortas, Marian Szynwelski oraz nasze „paprotki: Tosia Błaszkowska, Terenia Grzenkowicz, Ania Frąckowiak, Misia Książek, Ola Krzesińska, Jola Predel i Cela Urban. Edzia Bedynka z wielkim żalem pożegnaliśmy na śmiechowskim cmentarzu już w III klasie.
Dla zdrowia i tężyzny był sport z mgr Stasiem Żuralskim. Graliśmy z sukcesami w rozgrywkach międzyszkolnych w popularną wówczas piłkę ręczną – ze snajperem Rysiem Bieszke, ”petardą” Mieciem  Bryłą, z niezawodnym w bramce Jackiem Heweltem z Bolszewa i „kiwką” Edziem Kalką. W klasie „A” liderem, nie tylko w „ręczną”, był Zbyszek Kołodziejski.
Dzisiaj, gdy podziwiam rozwój Stowarzyszenia Absolwentów „Elektryka” czuję w tym także rozwój talentów organizatorskich kolegów – aktywnych we wspólnej działalności społecznej m.in. Zbyszka Kwidzyńskiego i Macieja Węsierskiego (młodszych roczników) a także „pioniera” Daniela Szalewicza. Czasy się zmieniają, ale talenty, doświadczenia i chęć służenia innym – są niezmiennie szlachetne.

Znajome twarze
Z kim się spotykałem? Byłem zaproszony jedynie na 10-lecie szkoły (1975 r.). Uczyli wówczas jeszcze niektórzy pierwsi nauczyciele zawodów. Potem jakoś zapominano o pionierach…
Na Politechnice Gdańskiej spotykałem Michalinę Książek (dyplom nr 1) i Bogusia Hinza (prymusa klasy „A”). Potem, już jako pracownik naukowo-dydaktyczny PG, miałem wśród studentów kolegów, m.in. z Kazia Kotłowskiego (kolega z ławki), Mariana Wilkowskiego (burmistrza  Kartuz, śp). Z młodszych roczników spotykałem na studiach m.in: Zenona Bekera (bardzo uzdolniony), Piotra Książka (na budowie elektrowni), Ryszardów – Boyke i Gordzieja. Wiele wspólnego mam do dziś z Wojciechem Książkiem (b. minister, „solidarnościowiec”). Mile wspominam spotkania z ks. Romkiem Dobrzewińskim (ma świetne kazania), Bodziem Kreftem („poetą” bez Nobla, śp). W Starostwie Wejherowskim spotkałem kiedyś klasowego „starostę” Zbyszka Bakuna (już śp.)… Na imprezach patriotycznych (manifestacjach solidarnościowych) w Trójmieście często fotografuję przesympatycznego stoczniowca – Władzia Potrykusa.
Ostatnio odnalazłem (przez portal nk) z pionierskiej klasy: Marka Żaczka (sympatyczny „Milczek”), Miecia Bryłę („Meto”, kaszubski mistrz skata), Andrzeja Seretnego („Serek” łowi z wnukiem ryby w Kanadzie), Basię Dutkiewicz, Zbyszka Baskiego i Celinę Urban (z Rumi).
Nie znalazłem wielu, także Sylwii Melon (urokliwej recytatorki z młodszej kasy)…

Plusy dodatnie
Wejherowskich elektryków z „plusami dodatnimi” wszędzie pełno – wielu na posadach i ze znanymi „nazwiskami”. Szkołę skończyło ze ćwierć Wejherowa i okolic, w tym „Krysia się nie martwi” (obecna dyrektorka z Aniołem), zięć sąsiada Jana z bloku – Leszek (lider absolwentów, nauczyciel matmy), bratanek – Marcin (elektryk w Bremenhaven), Marcin z międzynarodową maturą, filmowiec (Mirosław), znany aktor (Maciej), prezes telewizji wejherowskiej (Bogdan), b. przewodniczący Rady Miasta (Leszek), prezydent Wejherowa (Krzysztof), energetyczni dyrektorzy w branżach, pół kopy nauczycieli w „Elektryku” (z „pionierem” Józkiem Rewą) oraz – dla pokrzepienia Ducha –  ponad tuzin księży-elektryków (także z talentami literackimi  – od naszego Romka Dobrzewińskiego po Zenka Pipka, posługującego do niedawna w św. Leonie).
I tak bez końca – sympatyczni ludzie, charakterni elektrycy, miłe epizody.
Trzeba mieć nadzieję, że półwieczny ceglasty „Elektryk” pozostanie na wieki, nie tylko dla pionierów – „szkołą życia – naprawdę naszą”.
Janusz Wikowski
(pionier, absolwent pierwszego rocznika 1965-70)

Zostaw komentarz

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.