Podniebna eskapada i zasłona dymna

Opowiadania polityczne Dr. Pulsa – odcinek 4

Było ładne, słoneczne popołudnie kiedy Sfarko, Orłowski i Bokserski zbliżali się do rogu kamienicy, za którą znajdował się duży trawnik. Tam właśnie, po powrocie ze swojej zamorskiej wakacyjnej rezydencji, Wielki Deweloper wyznaczył spotkanie z całą szajką.
– Dlaczego mamy spotkać się w środku miasta? Przecież tam wszyscy nas razem zobaczą i jak tu pogadać? – dziwił się Sfarko, gdyż dotychczas spotykali się w ustronnych miejscach. Ostatnio przecież konspirowali na cmentarzu.

Kiedy minęli róg kamienicy ich oczom ukazał się stojący na trawniku …. wielki gotowy do lotu balon! Przy nim stał Wielki Deweloper i Gruby Mecenas. Tradycyjnie bez powitania i choćby jakiegoś „dzień dobry” szef rozkazał:
– No, wsiadajcie natychmiast do kosza!
Cała trójka stanęła z lekko niedowierzającymi minami, otwierając usta ze zdziwienia niczym dzieci oglądające w cyrku popisy tresera z pieskami wykonującymi fikołki.
– Co tak oczy wybałuszacie? – rzucił Wielki Deweloper irytując się, że Sfarko, Orłowski i Bokserski nie rozumieją jego genialnego planu – Polecimy balonem i nikt nas w górze nie podejrzy i nie podsłucha. Piękna wycieczka, no nie?
Nie będąc przekonanymi do nieco nowobogackich kaprysów szefa, ale bojąc się jego złości, Sfarko, Orłowski i Bokserski bez szemrania zajęli miejsce w koszu pod balonem. Jako ostatni chciał wejść Gruby Mecenas.
– A ty gdzie mi się tu ładujesz? Worka cementu nie zabieramy! – z drwiną w głosie zganił go Wielki Deweloper. Po tych słowach wyraz twarzy Grubego Mecenasa zdradzał brak myśli, więc Wielki wyrwał go ze stanu zawieszenia tłumacząc z pełną szczerością:
– No przecież grubasie z tobą nie wystartujemy, ciężar byłby za duży. Jedź do pałacu i czekaj na mnie.
Gruby, chociaż czuły na punkcie swojego brzucha, nie śmiał pisnąć słowa, tylko posłusznie spuścił głowę i odszedł od balonu.
Czerwono-niebieska bańka powoli uniosła się w górę. Wielki Deweloper dłuższą chwilę patrzył z satysfakcją na narastający strach w oczach trzech pasażerów, po czym powiedział poważnie:
– Już ostatnio wam mówiłem, że w miasteczku ludzie wiedzą, że robimy zamach i chcemy obalić burmistrza Mikołaja. Ludzie się połapali, że wam płacę za hejt i kłamstwa w internecie, ataki i oczernianie burmistrza, bo on nie chce mi pomóc w budowie bloków na rzeką i dlatego chcemy go zniszczyć. Gazetkę też łączą z moją kasą. Musimy coś zrobić, bo jest coraz gorzej.
Wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy Wielki Deweloper dodał:
– Dlatego teraz napiszecie paszkwile w waszym stylu, że to ja miałem podobno jakieś konszachty z Burmistrzem Mikołajem i niby podejrzane interesy robiliśmy, he he.
– Ja mam szefa obsmarować … – płaczliwym głosem zaczął Sfarko, zdając się prosić o wybaczenie za same głośno wypowiedziane słowa o takim zamiarze – Ale jak?
– Srak! Co jak? Normalnie, to ma być taka zasłona dymna – podniósł głos Wielki Deweloper irytując się z powodu niezrozumienia jego kolejnego genialnego planu – To ma odsunąć podejrzenia ode mnie, że wam płacę i kazałem zorganizować całą tę nagonkę na Burmistrza.
Patrząc z wysokości na małe poruszające się w dole punkciki Wielki Deweloper pogardliwie podsumował z uśmiechem:
– Robaczki na dole w to uwierzą…
Sfarko dalej kręcił z niedowierzaniem głową, a oczy mu się zaszkliły. Wielki Deweloper machał ręką i zwrócił się do Bokserskiego:
– Gazetka będzie?
– Tak jest, szefie! – odpowiedział stając na baczność Bokserski.
– No, tylko żeby było mniej o Jedynie Słusznej Partii, a zwłaszcza zdjęć naszego znajomego Działacza Fotoamatora z fejsbuka, bo za bardzo widać, że ściśle z nimi współpracujemy …
I tu Wielki Deweloper nie skończył zdania, tylko rzucił się w stronę Orłowskiego. Już od jakiegoś czasu zerkał na niego z ukosa. Orłowski wypatrując spisków i układów w miasteczku, z dłonią przy czole w formie daszku nad oczami, co by lepiej widzieć w słońcu, niebezpiecznie wychylił się z balonu. Wielki Deweloper złapał go z tyłu za koszulę niczym małego kota za kark, wciągał gwałtownym ruchem do kosza i krzyknął:
– Życie tobie niemiłe?! Nie jesteś orłem ani jastrzębiem, tylko zwykłym nielotem. Jak wypadniesz to myślisz, że trafisz w fontannę? Siadaj na tyłku w kącie i się nie ruszaj!
Oszołomiony Orłowski skulił się na dnie kosza i nie odzywał więcej. Cała akcja rozbujała nieprzyjemnie kosz. Sfarko, który od początku tej eskapady zdradzał największy strach, pod wypływem bujania kurczowo chwycił się liny. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, ujawniający również problemy gastryczno-jelitowe, po czym dało się odczuć nieprzyjemną woń… Bokserski pod wpływem stresu zaczął chichotać bez sensu.
– No nie wytrzymam! Czy ja muszę pracować z wariatami? – żalił się na głos zrezygnowany Wielki Deweloper – Ludzie o was tak mówią i zaraz przyznam im rację. Lądujmy, bo albo sobie krzywdę zrobicie albo mi kosz zapaskudzicie albo traficie do wariatkowa. A ja razem z wami!
Sfarko, Orłowski i Bokserski dochodzili do siebie kilka dni po podniebnym spiskowaniu. Humory poprawiła im sowita wypłata od Wielkiego Dewelopera, więc ochoczo wrócili do oczerniania Burmistrza Mikołaja i brudnej roboty w internecie.

Ciąg dalszy nastąpi….

Dr Puls

P.S. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe oraz niezamierzone. Opowiadanie jest wizją literacką.

Zostaw komentarz

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.