
Jestem uzależniony od adrenaliny
Rozmowa z Krzysztofem Zdunkowskim, prezesem Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych Pułk Czarnieckiego.
– Jest Pan z zawodu programistą, ale pana pasją jest historia. Nie poprzestał Pan jednak na historycznych książkach czy filmach. Pod koniec 2010 roku utworzył Pan grupę rekonstrukcyjną, która w 2013 roku uzyskała status stowarzyszenia. Skąd pomysł na tego rodzaju działalność?
– Po pracy przed komputerem potrzebna jest jakaś odskocznia. Kilkanaście lat temu odskocznią były dla mnie treningi, parkour, gimnastyka sportowa, akrobatyka, xma. Dzięki temu trafiłem do grupy „kaskadersko-historycznej”, z którą pojechałem na kilka imprez. Dwa lata wystarczyły, bym zobaczył kilka ważnych aspektów rekonstrukcji. Niesamowici ludzie, magiczne ubiory i wręcz bajkowa zabawa. To spowodowało, że przestawi-łem się z założeń „kaskader” na założenie: historia. Zrozumiałem, że grupa, w której wtedy byłem, z historią jest jednak trochę na bakier. Odszedłem i założyłem swoją własną grupę, jeszcze nie wiedząc, jak dużo pracy będę mu-siał włożyć w rozwój stowarzyszenia.
– Aby działać w stowarzyszeniu, trzeba nie tylko interesować się historią i militariami, ale też posiadać odpowiednie umiejętności i sprawność fizyczną. Czy szermierki i prawdziwie kaskaderskich wyczynów można się nauczyć czy trzeba urodzić się z takim talentem?
– Tutaj muszę sprostować. Aby działać w Stowarzyszeniu, nie trzeba intere-sować się historią i militariami. Nie trzeba też posiadać odpowiednich umie-jętności i sprawności fizycznej. Szeroko pojęta rekonstrukcja historyczna jest zlepkiem działań i różnych pasji, które albo się łączą, albo się uzupełnia-ją. Osoby trafiają do grupy z bardzo różnych powodów. Niektórzy chcą ćwiczyć szermierkę, a inni podczas treningu szermierki chcą się porozciągać i poprawić ogólną sprawność fizyczną. Są osoby, które mają zamiłowanie do LARP (ang. live action role-playing) i chcą odgrywać człowieka sprzed wie-ków oraz osoby zainteresowane rzemiosłem, takim jak kucie, szycie, kalet-nictwo, obróbka drewna i inne. Trafiają do nas także osoby, które lubią go-tować i jeść, co też jest ważne w naszych działaniach albo chcą po prostu fajnie i ciekawie spędzać wolny czas. Czas weryfikuje to, czy to hobby ich pochłonie, czy stanie się ich pasją. A wiemy, że tak się staje i osoby, które przyszły tylko dla jednego elementu naszych działań, próbują swoich sił we wszystkim, często osiągając bardzo wysoki poziom umiejętności.
– Rozumiem zatem, że nie trzeba od razu umieć walczyć albo znać się na rzemiośle?
– Nie, nie wymagamy żadnych umiejętności. Z założenia działamy tak, by osoby chętne po prostu nauczyć. Najważniejsza jest chęć do działania i wol-ny czas. Jednocześnie, nie każdy musi umieć wszystko. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze na widowiskowych kaskaderskich pokazach, to może odnajdzie się w gotowaniu, czy szyciu. Nie ma u nas także ścisłego podziału ról na płcie. Szycie nie jest „obciachowe” dla mężczyzn, tak samo, jak walka, czy rozkładanie obozowiska nie jest za ciężkie i zbyt niebezpieczne dla kobiet. Oczywiście pewne założenia musimy utrzymać, np. to, że kobieta idąca na bitwę idzie albo „po kobiecemu” jako markietanka i podaje żołnierzom wo-dę, albo „po męsku” w męskim ubiorze i staje w szeregu i walczy ramię w ramię z resztą wojska.
– W jednym z wywiadów powiedział pan, że jesteście grupą kozacką. Co to znaczy?
– Odtwarzamy Kozaków rejestrowych, opłacanych przez Koronę, czyli dobrze wyposażone wojsko, utrzymywane na potrzeby króla w XVI i XVII wieku. Podstawową bronią Rejestru była broń palna i właśnie ona w tym momencie jest naszym głównym orężem. Arkebuzy, organki, czy armata, to nasz gło-śny asortyment. Nie bylibyśmy także prawdziwymi Kozakami bez wozu ta-borowego – jednego ze znaków rozpoznawalnych Kozactwa. Wyposażenia ciągle przybywa, bo cały czas się rozwijamy.
– Skąd bierzecie stroje i wyposażenie?
-To, co możemy, robimy sami. Co więcej, staramy się wszystko szyć ręcznie i wykonywać metodami sprzed wieków. Nawet namioty mamy szyte ręcznie. Z czego największy, dwumasztowy namiot o wymiarach 3,6 metra wysoko-ści, 3,8 szerokości i 7 metrów długości. to około pół kilometra ręcznych szwów. Jak go projektowałem to śmiałem się, że chcę w nim robić salto ze stołu. Co prawda nie ze stołu, ale ze skrzyni salta w namiocie robiłem.
Im dłużej grupa istnieje, tym więcej sprzętu potrzebuje – nie tylko sprzętu obozowego, ale także różnych bibelotów, dodatków, które dopełniają od-twarzane przez nas postacie i sprawiają, że są bardziej wiarygodne. Po to także zorganizowaliśmy warsztat, w którym mamy m.in. kuźnię. Oczywiście nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić, dlatego np. szable zamawiamy u ko-wali, ale być może już niedługo będziemy walczyć własnoręcznie wykutymi, zahartowanymi i odpuszczonymi, pięknie oprawionymi szablami.
– Działalność grupy to nie tylko pokazy walk lub bitew. Interesuje was również życie codzienne w XVII-wiecznej Polsce.
– Tak, ale także codzienne życie żołnierza z tamtego czasu. To szerokie pojęcie, więc skupię się na małym przykładowym wycinku: jadło i napitki. Pojawiają się w tej dziedzinie różne pomysły i wspólnie je realizujemy. Gofry z go-frownicy nożycowej, przygotowywane na ognisku, to nasza stosunkowo nowa propozycja. Nie dość, że czynność jest widowiskowa, to jeszcze wy-chodzą bardzo smaczne gofry, dużo lepsze niż z nowoczesnej gofrownicy. Robimy także kwas chlebowy, wina, nalewki i inne napitki umilające nasze działania wojenne. Mamy także dość rozległe plany, już w częściowej reali-zacji. W najbliższym czasie będziemy tworzyć wojskowy, mobilny piec chle-bowy. Pozwoli nam to na robienie nie tylko chlebów, ale także podpłomy-ków czy XVII-wiecznej pizzy (znaleźliśmy źródła, opisy i przepisy!).
– Czy w ciągu ponad 10 lat działalności grupa rekonstrukcyjna rozrosła się, czy przybyło wam członków? Czy taki rodzaj spędzania wolnego czasu interesuje młodych ludzi?
– Przede wszystkim przez 10 lat grupa dojrzała, staliśmy się profesjonalista-mi, przybyły niesamowite ilości sprzętu (wóz taborowy, armata, organki, pokaźna ilość arkebuzów, szable, namioty, stoły, ławki, kociołki, trójnóg itp.). To wymusiło na nas dobrą organizację działań, tak by wszystko szło sprawnie. Żeby na wyjazd nie pakować się dwa dni, potrzebna jest niesa-mowita logistyka, to jest jedna z tych umiejętności, których nauczyłem się poprzez działania w grupie.
Chociaż część osób, które w grupie były od początku z różnych powodów zrezygnowała, to liczba członków stowarzyszenia sukcesywnie się podnosi. Młodych ludzi interesują różne rzeczy, od treningów szermierki po warsztaty kucia. Cieszy mnie to, że się zainteresowali szeroko pojętą rekonstrukcją i mają chęci do tego, aby działać. A chęci to pierwszy krok do tego, by robić rzeczy wielkie i niesamowite!
– Działacie na terenie Małego Trójmiasta Kaszubskiego i na Pomorzu. Czy stowarzyszenie ma swoją siedzibę w Wejherowie? Czy członkowie grupy też mieszkają w Wejherowie?
– Naszym lokalnym terenem działań jest Pomorze, jednakże jeździmy także po Polsce i Europie – tam, gdzie mamy możliwość pokazać naszą pasję. Stowa-rzyszenie na razie nie ma oficjalnej siedziby, spotkania i różne działania od-bywają się u mnie w mieszkaniu, bądź w innych funkcyjnych miejscach, ta-kich jak warsztat, ale mamy w planach otwarcie siedziby. Na razie nie będę więcej zdradzał. Większość osób jest z Wejherowa lub z okolicznych miej-scowości. Mamy także tzw. oddział terenowy w Mińsku Mazowieckim oraz jedną osobę, która mieszka w Bydgoszczy.
– Co ciekawego robiliście ostatnio?
– Rekonstrukcji i inscenizacji w ciągu ostatnich dwóch lat było mało z powodu zagrożenia Covidem, ale mamy dużo fajnych własnych inicjatyw. Robimy, to co przyjdzie nam do naszych szalonych głów. W maju zrobiliśmy prze-marsz – około 10 kilometrów w jedną stronę – w ubiorach z epoki, z bronią palną i białą, z małym wózkiem zapakowanym po brzegi. W wózku był duży namiot, podstawowe sprzęty obozowe oraz jadło i napitki na dwie doby. Przeszliśmy zaplanowaną trasę, rozbiliśmy się i przeżyliśmy w ten sposób weekend i wróciliśmy w ten sam sposób. Chcieliśmy sprawdzić, czy damy radę zrobić taką „samowystarczalną” wyprawę, chcieliśmy sprawdzić sami siebie oraz sprzęt, który przez lata przygotowywaliśmy. Wszystko się udało.
Zimą, na śniegu zrobiliśmy krótki przemarsz w okolicy Kalwarii Wejhe-rowskiej. Po drodze była bitwa na śnieżki czy zjeżdżanie na saniach. Mimo śniegu i zimna nadal bardzo ciepło to wspominam 🙂
– Jakie macie plany na przyszłość?
– W planach jest wspomniana siedziba Stowarzyszenia. Potrzebujemy miejsca, w którym będziemy mogli się spotykać i działać. Przygotowujemy też co-roczną rekonstrukcję historyczną w Wejherowie. Oczywiście nadal będziemy się rozwijać i tworzyć coraz więcej, coraz fajniejszych przedmiotów wzoro-wanych na tych z epoki. A najważniejszy plan na przyszłość? Dobrze się bawić!
– W 2019 r. otrzymał Pan Nagrodę Prezydenta Wejherowa. Ucieszyło Pana takie wyróżnienie?
– Tak, bardzo mnie ucieszyło, jest to ważne wyróżnienie. Cieszy mnie to, że działania moje i mojej grupy, zostały dostrzeżone i docenione. Na ten sukces pracuję nie tylko ja, ale cała grupa. Więc otrzymaną w ramach nagrody drobną gratyfikacją finansową przekazałem właśnie na działalność grupy. Uznałem, że to będzie sprawiedliwe wobec reszty osób w grupie.
– Mieszka Pan w Wejherowie. Czy lubi pan swoje miasto?
– Tak, całe życie mieszkam w Wejherowie. W dzieciństwie i na początku doro-słości mieszkałem na ul. Karnowskiego, a od około 7 lat mieszkam w cen-trum miasta, w zabytkowej kamienicy. Oczywiście, że lubię swoje miasto. Wejherowo, zwłaszcza gdy mieszka się w centrum, jest fajne i wygodne do życia. Wszystkie potrzeby są na wyciągnięcie ręki. Mamy także piękny park (uważam, że najpiękniejszy na Pomorzu) i bardzo ładny rynek.
Oczywiście, są też mankamenty i problemy. Bardzo mi przeszkadza np. palenie śmieci przez mieszkańców. Powietrze od listopada do kwietnia nie-stety śmierdzi, m.in. palonym plastikiem czy klejami z płyt meblowych. Co prawda, z roku na rok jest trochę lepiej, ale to ciągle mało.
– Czy praca zawodowa pozwala Panu na rozwijanie pasji? Czy ma Pan inne zainteresowania?
– Jestem inżynierem informatyki, pracującym jako programista. Całe życie pracuję zdalnie i bardzo to lubię. Czas zaoszczędzony na dojazdach mogę poświęcić m.in. na moje pasje, takie jak jazda konna, majsterkowanie i dzia-łania warsztatowo twórcze, szermierka (także jako trener), czy zamiłowanie do staroci. Te zainteresowania są wręcz bezpośrednio powiązane z rekon-strukcjami. Jednakże mam inne. Jestem wielkim fanem zwierząt i posiada-czem niezwykłego psa. Cerber, pies rasy wilczak czechosłowacki, to mój kompan i przyjaciel. Jest także sporym wyzwaniem, bo jego inteligencja po-trafi być wręcz przytłaczająca. M.in. potrafi otwierać sobie drzwi, szafki czy lodówki, a że jest strasznym pochłaniaczem wszystkiego, to każde miejsce z jedzeniem muszę przed wyjściem zabezpieczyć.
Wracając do pasji i do tego, jaki jestem, to z pewnością uzależniony od ad-renaliny. Od wielu lat skaczę ze spadochronem, nie ma nic fajniejszego i przyjemniejszego jak wyskoczenie z pędzącego samolotu i swobodny spadek z około 4 kilometrów. Mimo że lata mijają, ciągle lubię niebezpieczeństwo, uwielbiam wyzwania. Te lata dały mi tego bardzo dużo i na pewno nie jest to koniec! Lubię rzeczy niestandardowe, ekstremalne i wszelkie aktywności. Co prawda, lata temu miałem poważną kontuzję kolana i mam za sobą przebyte dwie operacje, ale nadal jestem w stanie zrobić salto.
– Wkrótce kolejna rekonstrukcja w Wejherowie. Co zobaczymy tym razem?
– Ten rok będzie całkowicie inny od poprzedniego. Wszystkie nasze działania będą w formie internetowego livestreamingu i materiałów po wydarzeniu. To nasza odpowiedź na aktualne czasy. Ten rok jest dla nas trudny, jednakże nie poddajemy się i pokażemy, że nawet w tak ciężkich czasach, damy radę! Tematem przewodnim wrześniowej rekonstrukcji, tak jak w 2019 roku, będzie Jakub Wejher. Pokażemy otoczkę wydarzeń które miały miejsce przy oblężeniu pod Twierdzą Białą w okolicy Smoleńska. W tym roku mocno zmieniamy formę rekonstrukcji, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku wrócimy do Państwa z wydarzeniem w dużej skali i także w formie stacjonarnej. A teraz bądźmy dobrej myśli, że nasza rekonstrukcja we wrześniu będzie mimo wszystko powiewem normalności która już wkrótce z nami zostanie.
– Dziekuję za rozmowę.
Anna Kuczmarska