Dzieci mają nad dorosłymi przewagę
Rozmowa z Pawłem Podolskim, utalentowanym reżyserem i scenarzystą, laureatem międzynarodowej nagrody, absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Jana III Sobieskiego w Wejherowie.

– Czy na wybór dziedziny sztuki, którą Pan się zajmuje wpłynęły zajęcia teatralne, w których pan uczestniczył w wejherowskim liceum. Myślę o teatrze „Prawie Lucki” pod kierunkiem p. Edyty Łysakowskiej-Sobiczewskiej. Czy dobrze wspomina Pan pracę w teatrze?
– Filmem interesuję się odkąd pamiętam. Wszystko zaczęło się od podkradania kamery, którą tata pożyczył od cioci… nie pamiętam nawet po co. Z młodszym bratem kręciliśmy zwiastuny do nieistniejących filmów. To były oczywiście napakowane akcją produkcje, pełne skoków z fotela na kanapę. Skakał rzecz jasna mój brat, ja wolałem stać za kamerą. Dobrze, że sobie niczego nie połamał…
Później z kolegami kręciliśmy co się dało i czym się dało (wśród moich znajomych kamery nie były powszechne, więc trzeba było się trochę wysilić). Dopiero potem pojawił się teatr, który miał jedną przewagę – nie trzeba było kombinować skąd wziąć kamerę. Najpierw chodziłem na zajęcia do Wojtka Rybakowskiego w Wejherowskim Centrum Kultury. W liceum trafiłem do teatru „Prawie Lucki”, który podobnie jak spotkania w WCK, wspominam wspaniale.
Te zajęcia na pewno wpłynęły na wybór mojej drogi. W teatrze szkolnym poznałem świetnych ludzi a pani Łysakowska podrzucała nam znakomite teksty, do których inaczej prawdopodobnie bym nie dotarł. Potem staraliśmy się z tymi ludźmi te teksty zrozumieć. Skutek był różny, ale proces zawsze fascynujący. To były spotkania, które bardzo otwierały, uczyły twórczego myślenia, rozwijały wyobraźnię.
– Dlaczego wybrał Pan reżyserię oraz pisanie scenariuszy, a nie aktorstwo?
Cóż, aktorstwo nie jest dla każdego – w każdym razie nie jest dla mnie. Teatr Prawie Lucki to była fantastyczna, licealna przygoda, ale w tle zawsze był film. Ja po prostu lubię opowiadać, a w tej dziedzinie reżyseria i scenariopisarstwo oferują dużo możliwości. Zawsze lubiłem słuchać lub oglądać, jak opowiadają inni, zresztą do dzisiaj lubię. W pewnym momencie wykiełkowała we mnie taka myśl, że może i ja bym spróbował? No i próbuję.
– Jest Pan absolwentem Wydziału Reżyserii Gdyńskiej Szkoły Filmowej oraz Kulturoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Ten drugi kierunek również wiąże się z filmem?
– Tak, dzisiaj na Uniwersytecie Gdańskim istnieje Zakład Filmu i Mediów, ale kiedy zaczynałem studiowanie jeszcze go nie było. Kulturoznawstwo wydawało mi się najlepszym sposobem na zrobienie takiego wstępnego rozeznania w świecie kultury i sztuki. Te studia z jednej strony zapewniały solidną dawkę wiedzy, z drugiej zachęcały do krytycznego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość.
– Ma Pan za sobą pierwszy i to znaczący sukces – nagrodę dla najlepszego reżysera międzynarodowego na Austin Comedy Film Festival w Stanach Zjednoczonych. Nagrodzony film „Czy potwory jedzą kiwi” jest filmem fabularnym, krótkometrażowym. Proszę powiedzieć więcej o tej produkcji?
– To film który powstał w ramach programu „30 minut” Studia Munka, które działa przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. Studio Munka co roku ogłasza nabór projektów, i kilka najciekawszych kieruje do produkcji, zapewniając pełne wsparcie – nie tylko finansowe, ale i merytoryczne. Udało mi się znaleźć w grupie szczęśliwców, którzy się „załapali”.
Film „Czy potwory jedzą kiwi” to komediodramat, opowiadający historię ośmioletniego Tomka, który – mówiąc krótko – nie ma w życiu lekko. W jego szafie zamieszkał potwór. Problem polega na tym, że nikt nie chce mu w to uwierzyć. I tu zaczynają się schody, bo z jednej strony Tomek musi się niechcianego przybysza pozbyć, z drugiej zaś zaczyna się z nim kolegować.
– Skąd pomysł na taką właśnie historię?
– Całkiem szczerze – nie pamiętam dokładnie. Tę historię miałem w szufladzie już w czasie nauki w Gdyńskiej Szkole Filmowej, ale z jakiegoś powodu jej tam nie zrealizowałem – opowieść nie była kompletna, czegoś w niej brakowało. Po szkole znalazłem trochę czasu, wróciłem do tematu i udało mi się napisać finalną wersję tekstu. Czasami tak jest, że pomysł dojrzewa po czasie. Albo człowiek dojrzewa do pomysłu.
– Czy nagroda na międzynarodowym festiwalu przyniosła panu dużo satysfakcji, radości, czy Pana zaskoczyła?
– Tak, byłem zaskoczony. Nagrody zawsze są czymś miłym. Ta świadomość, że ktoś gdzieś ten film obejrzał i komuś się spodobał jest budująca – a jeśli ten ktoś mieszka tysiące kilometrów stąd, funkcjonuje w innej kulturze i mimo to znajduje w tym filmie coś dla siebie – to daje bardzo dużo satysfakcji.
– Ten sam film zdobył też inna nagrodę.
– Tak. Oprócz nagrody w Austin, film „Czy potwory jedzą kiwi” został niedawno nagrodzony na festiwalu w Portland. Wygląda na to, że za oceanem się podoba.
– Bohaterami Pańskich filmów są dzieci. Myślę nie tylko o wspomnianym filmie, ale też o 20-minutowej etiudzie „Dzieciak”, który można obejrzeć na kanale Youtube. Bohaterem kolejnego filmu pt. „Franek Błyskawica: Operacja Ważka” (na podstawie książki Agnieszki Śladkowskiej), który Pan reżyseruje będzie kilkuletni chłopiec. Dlaczego Pańskie filmy opowiadają o dzieciach?
– Filmowy Franek będzie miał już dziesięć lat. Faktycznie, trzy ostatnie projekty skupiają się na dzieciach, chyba dlatego że dzieci mają nad dorosłymi jedną przewagę – mogą zadawać pytania, których my sobie już nie zadajemy. Czasami przechodzimy nad rozmaitymi rzeczami do porządku dziennego – nie zawsze jest to słuszne, ale jesteśmy przyzwyczajeni, że „tak jest i już”. Dzieci nie mają takiej wiedzy, nie są nią skażone – dlatego pytają. A dobrze zadane pytanie może wywołać efekt lawiny. Takie lawiny bywają interesujące. Warto robić o nich filmy.
– Czy ma Pan jakieś ciekawe plany zawodowe lub inne?
– Teraz skupiam na rozwoju „Franka Błyskawicy”. To duży projekt, pochłania zatem sporo czasu. Pracuję też nad kolejnymi tekstami (już bez dzieci), ale na razie za wcześnie żeby o nich mówić.
– Czy pochłaniają Pana również inne zainteresowania? Jak lubi pan spędzać wolny czas?
– Mam wielkie szczęście, bo moja największa pasja (przynajmniej na dzień dzisiejszy) jest moją pracą.
Jestem na takim etapie życia, że czasu wolnego od filmu jest niewiele, ale na razie mi to nie przeszkadza. Kiedyś na pewno się to zmieni. W przeszłości dużo jeździłem na deskorolce, do dziś lubię oglądać ten sport – chyba na to poświęcam większość wolnego czasu.
– Czy mieszkał Pan w Wejherowie od urodzenia? Czy lubi Pan rodzinne miasto?
– Urodziłem się nieco przypadkowo w Głogowie, w województwie dolnośląskim. To znaczy poród był planowany, ale miasto już nie. Rodzina pochodzi z Wejherowa i okolic. W Głogowie mieszkaliśmy krótko, bo tata był żołnierzem, i w roku moich narodzin taki dostał przydział. Potem przez kilka lat mieszkaliśmy w Gdyni. Do Wejherowa przeprowadziliśmy się kiedy miałem chyba 10 lat.
Obecnie mieszkam w Gdyni i właśnie te dwa miasta – Wejherowo i Gdynia – są mi najbliższe.
– Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.
Anna Kuczmarska