Kiedy czytam o dziadku, płaczę
Zapisane drobnym pismem listy z oflagu i z komunistycznego więzienia są w tym domu wielkim skarbem. Wiążą się nie tylko z historią rodziny, ale z historią Polski. Napisał je Zbigniew Przybyszewski, komandor porucznik, dowódca tzw. baterii cyplowej w Helu, odpierającej ataki niemieckie w 1939 roku. Patriota i bohater, którego spotkał tragiczny los tzw. żołnierza wyklętego, był dziadkiem Anny Bogusławskiej-Narloch, mieszkającej od kilku lat w Strzebielinie.
We wrześniu 1939 roku kapitan Zbigniew Przybyszewski, dowodził 31 Baterią im. kmdra ppor. Heliodora Laskowskiego, złożoną z czterech dział typu Bofors, rozmieszczonych na cyplu. Bateria, jej dowódca i załoga odegrali najważniejszą rolę w 32-dniowej obronie Helu, który poddał się dopiero 2 października 1939 r.
NIE TYLKO WESTERPLATTE
Postać komandora przypomina Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu, noszące jego imię. Dzięki tej placówce, której odwiedzenie gorąco polecamy, coraz więcej turystów i mieszkańców poznaje nie tylko ciekawą historię, związaną z obroną Helu, ale też nazwiska wybitnych dowódców.
Wiele osób styka się z tą wiedzą po raz pierwszy, ponieważ w szkole dużo więcej mówi się o obronie Westerplatte. Tymczasem kampania wrześniowa na „krowim ogonie”, jak nazywany jest półwysep, to równie piękna karta historii Polski.
PRZEŻYŁ 45 LAT
Lubiany i szanowany przez kolegów oraz podległych żołnierzy, ceniony przez przełożonych, odważny i opanowany, służący pomocą innym – tak wspominają Przybyszewskiego wszyscy, którzy się z nim zetknęli. Pisze o tym w książce „Bohater obrony Helu” Krzysztof Zajączkowski.
Autor podkreśla m.in. że Przybyszewski był „przedstawicielem pokolenia, które wyrosło w II Rzeczypospolitej, zbudowało niepodległą Polskę, a potem ofiarnie jej broniło wobec agresji sąsiadów. Wielu zapłaciło za to życiem w powojennej Polsce, tak jak Przybyszewski, który przeżył zaledwie 45 lat. Niedawno, 16 grudnia 2012 roku minęła 60. rocznica jego śmierci.
Zbigniew Przybyszewski, urodził się i wychował się na Kujawach, w okolicy Kruszwicy. W 1930 ukończył Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu.
W ramach służby wojskowej był m.in. zastępcą dowódcy na torpedowcach ORP „Krakowiak” oraz ORP „Mazur”, I oficerem artylerii na niszczycielach ORP „Burza” i „Błyskawica”.
W marcu 1938 roku awansował na stopień kapitana Marynarki Wojennej, a w październiku tego roku został dowódcą baterii cyplowej.
SZCZĘŚLIWE LATO 1939
Razem z żoną Heleną i dwuletnią córką Danusią przeniósł się wówczas z Gdyni do Helu. W willi „Promiennej”, otoczonej sosnowym lasem, młodzi małżonkowie spędzili ostatnie przez wojną święta Bożego Narodzenia.
Napisała o tym w pamiętniku Heleny Przybyszewska, a jej wnuczka – Anna Bogusławska-Narloch oraz jej córka Beata przechowują babciny pamiętnik, oprawiony w czerwoną, zdobioną okładkę.
Na zapisanych „maczkiem” stronach znajdujemy relacje z życia szczęśliwych młodych małżonków i ich córeczki. Obok opisów różnych zdarzeń są czarno-białe zdjęcia z Gdyni i z Helu.
W jednym z ostatnich zapisów Helena Przybyszewska odnotowała: „ Szczęśliwe lato 1939 roku na Helu! Wymarzona pogoda, gorący piasek i ciepłe, rozsłonecznione morze. Plaża tuż przed domem….”
Jednak latem 1939 roku robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Na Półwyspie Helskim przybywało fortyfikacji i żołnierzy. Wybuch wojny oznaczał dla nich początek trudnej bitwy, w której dowodzone przez Przybyszewskiego działa osłaniały walczącą Gdynię i prowadziły skuteczny ostrzał niemieckich pancerników „Schleswig-Holstein” i „Schlesien”.
25 września kpt. Przybyszewski został ranny, ale pozostał na stanowisku do końca. Zarówno dowódca, jak i żołnierze z rozczarowaniem przyjęli decyzję o kapitulacji.
NICZEGO MI NIE BRAKUJE
Wojnę Zbigniew Przybyszewski spędził w oflagach, działając w konspiracji i trzykrotnie próbując ucieczki. Dzielnie znosił trudne warunki, czasem głód, a także dokuczającą mu chorobę. W listach do żony prosił, żeby nie przysyłała mu paczek, bo niczego mu nie brakuje.
Podobnie było kilka lat później, kiedy siedział w więzieniu na Mokotowie. Wówczas także zapewniał ukochaną Helenę, że ma bardzo dobre wyżywienie, co oczywiście mijało się z prawdą.
Ponad 100 listów z oflagu i ten jeden jedyny z dwuletniego pobytu w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie (napisany 21 maja 1952, jedyny na jaki pozwolono) to cenne pamiątki po dziadku. To również dowód na to, jak szlachetnym, odważnym i dobrym człowiekiem był Zbigniew Przybyszewski.
– On zawsze myślał o innych, a nigdy o sobie – mówi pani Anna. – Nie skarżył się, nie narzekał. Z listów wynika, że bardzo martwił się o bliskich, zwłaszcza o żonę, samotnie wychowującą córkę, podczas gdy on jest z dala od domu. Z wielkim szacunkiem pisał m.in. do swojej teściowej. Mimo wykształcenia, umiejętności i zasług, był człowiekiem skromnym, nie lubił być w centrum zainteresowania.
DUMNI Z DZIADKA
Pani Anna Bogusławska-Narloch zawsze była bardzo dumna z dziadka, podobnie jak jej córka Beata oraz mężowie obu pań. Rodzina mieszka razem w trzypokoleniowym domu, w którym pamięć i szacunek do niewinnie straconego komandora przekazywana jest najmłodszym domownikom.
Maciej i Michał, synowie pani Beaty, praprawnukowie komandora Przybyszewskiego, poszerzyli wiedzę o nim m.in. podczas wizyty w Helu.
CORAZ GORZEJ
Po wojnie bohater kampanii wrześniowej wrócił do domu w Gdyni i do ukochanej Marynarki Wojennej. Piastował w wojsku ważne funkcje, tworzył system artyleryjskiej obrony Wybrzeża, szczególną wagę przywiązując do budowy baterii w Gdyni Redłowie.
Mimo, że Z. Przybyszewski awansował na stopień komandora porucznika, czuł się w wojsku coraz gorzej. Odmawiał zapisania się do partii, nie mógł pogodzić się z rusyfikacją Marynarki Wojennej.
Aresztowany we wrześniu 1950 roku komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski został oskarżony o zdradę, dywersję, udział w spisku. Przybyszewski trafił do więzienia pierwszy, ale w następnych miesiącach aresztowano kolejnych oficerów.
SĄDOWA ZBRODNIA
Brutalne przesłuchania, czasem dzień po dniu po 18 godzin trwały ponad dwa lata. W haniebnym procesie siedmiu komandorów, zapadło pięć wyroków śmierci, z których trzy wykonano.
Komandor Przybyszewski jako jedyny w tym procesie nie poprosił o ułaskawienie. Zrobiła to natomiast jego żona, wysyłając do Bieruta własne pismo oraz list od córki. Na próżno…
16 grudnia 1952 roku w więzieniu na Mokotowie strzałem w tył głowy zabito komandora Stanisława Mieszkowskiego oraz komandora porucznika Zbigniewa Przybyszewskiego.
Cztery dni wcześniej w taki sam sposób zginął komandor Jerzy Staniewicz.
TUŁACZKA I ŻAL
Zrozpaczona Helena Przybyszewska musiała, razem z córką Danutą opuścić Gdynię i Wybrzeże.
– Babcia i mama nie tylko przeżyły tragedię, ale znalazły się w bardzo trudnej sytuacji, wyrzucone z domu, bez środków do życia – opowiada pani Anna, córka Danuty Przybyszewskiej. – Zamieszkały w Toruniu, gdzie ja się urodziłam. Pomagał im mieszkający po wojnie w Londynie Jan Busiakiewicz, oficer Marynarki Wojennej, przyjaciel dziadka jeszcze ze szkoły, ojciec chrzestny mojej mamy.
Helena Przybyszewska mieszkała również w Poznaniu i Białymstoku. W 1957 roku wróciła do Gdyni, a w latach siedemdziesiątych zamieszkała w Gdańsku Wrzeszczu, gdzie pracowała jako aktorka w Teatrze „Miniatura”. Wcześniej, w czasie wojny Helena była łączniczką AK, a więc również osobą odważną i zasłużoną.
NIE WIADOMO GDZIE JEST GRÓB
Cierpiała tym bardziej, że mimo rehabilitacji i uniewinnienia męża w 1956 roku, nigdy nie dowiedziała się, gdzie został pochowany. Zresztą trudno w ogóle mówić o pochówku. Ciała ludzi zabijanych w stalinowskich więzieniach były zakopywane w masowych grobach.
– To bardzo bolesne, podobnie jak świadomość fizycznego i psychicznego cierpienia, którego doświadczył mój dziadek – mówi wnuczka komandora. – Do dzisiaj trudno mi czytać materiały na ten temat, bo to zawsze wywołuje płacz i przygnębienie.
Wzruszenie pojawia się natomiast podczas oglądania zdjęć, listów, a także pamiętnika Heleny Przybyszewskiej, która pisała go z dużym talentem.
– Babcia zmarła w sędziwym wieku w naszym mieszkaniu w Rumi, gdzie mieszkaliśmy przed przeprowadzką do nowego domu w Strzebielinie. Przyjechała do nas na święta wielkanocne – wyjaśnia Anna Bogusławska-Narloch. – Moja mama Danuta mieszka natomiast od wielu lat w Szwecji i niechętnie wraca do bolesnych wspomnień z dzieciństwa.
DWÓCH OBROŃCÓW
Co ciekawe, Danuta Przybyszewska wyszła za mąż za Tadeusza Bogusławskiego, syna Antoniego, który podczas kampanii wrześniowej był również dowódcą jednej z baterii na Półwyspie Helskim, w okolicach Jastarni.
Tadeusz Bogusławski to ojciec pani Anny, której obaj dziadkowie byli obrońcami ojczyzny w 1939 roku. Tym bardziej zobowiązuje to do pielęgnowania rodzinnych pamiątek i dbania o historyczną pamięć. Mieszkająca w powiecie wejherowskim Anna Bogusławska-Narloch uczestniczy w uroczystościach i innych przedsięwzięciach, służących upamiętnianiu bohaterów z Helu, w tym niewinnie straconego Zbigniewa Przybyszewskiego – do końca wiernego takim wartościom, jak honor, godność, patriotyzm i wiara.
Warto przypomnieć tę postać zwłaszcza w marcu, bo ten miesiąc rozpoczęliśmy Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Anna Kuczmarska
Wyklęci i zapomnieni
Niedawno pojawiła się szansa na odnalezienie szczątków ofiar stalinowskich zbrodni. Od ubiegłego roku na tzw. Łączce na wojskowych Powązkach w Warszawie – tam gdzie znajduje się symboliczny grób Zbigniewa Przybyszewskiego – prowadzone są ekshumacje ciał ofiar zbrodni z lat czterdziestych i pięćdziesiątych.
Prace zostaną wznowione w kwietniu br., a jesienią będą kontynuowane m.in. na warszawskim Służewcu.
Jest nadzieja, że zostaną tam odnalezione szczątki takich bohaterów, jak gen. Fieldorf „Nil”, major Szyndzielarz „Łupaszko” czy zamordowani komandorzy. Z pewnością zasłużyli oni na godny pochówek z honorami i oddaniem im należnej czci po tylu latach oczerniania i niemal całkowitego zapomnienia, nie tylko w czasach PRL-u, ale nawet później w wolnej Polsce.
Niezwykły człowiek ! a jego mordercy – bezkarni !
Teresa. Jestem córką szkolnej koleżanki p.Leny Przybyszewskiej (Marii Kurczynskiej). Mam kilka zdjęć p.Leny, p.Zbigniewa, m.in. ich zdjęcie ślubne oraz zdjęcie córeczki Danusi, nowego domu. Moja mama gościła u p.Przybyszewskich na rok lub dwa lata przed wojną (wakacje). Jako dziecko często przeglądałam rodzinne albumy i zachwycałam się urodą p.Leny. Pamietam jak mama mówiła, że p.Zbigniew był ranny, a życie ocalił mu medalik (ryngraf), w który trafił odłamek pocisku.
Mi też łzy płyną, mimo że nie jestem rodziną. Nigdy nie zapomnę o bohaterze jakim był Pan Przybyszewski, będę o nim uczyć mojego synka.
Świetny artykuł. Przeczytałem po latach