Zobaczyć i poczuć wymarzoną północ
Rowerem na przylądek Nordkapp, czyli kolejna „Podróż z tabakierą”
Dwie rowerowe „Podróże z tabakierą” po nieprzystępnym terenie na dalekiej północy, pośród zimna i surowej, choć pięknej przyrody, były ogromnym wyzwaniem i źródłem jeszcze większej satysfakcji. Artur Wysocki z Wejherowa dotarł na najdalej wysunięty na północ punkt Europy, czyli Nordkapp, a potem do Narviku. Wrócił z Norwegii pod koniec maja, a już planuje kolejną wyprawę, tym razem do Mongolii i zbiera ekipę śmiałków.
Dookoła był śnieg, w pogodne dni pięknie skrzący się w słońcu, kiedy indziej bezlitośnie sypiący w oczy, a w czasie burzy śnieżnej zasłaniający wszelkie widoki. Ze śniegiem i chłodem Artur Wysocki zmagał się niemal codziennie podczas zimowo-wiosennej wyprawy na przylądek Nordkapp.
Trasa, w całości przebiegająca poza linią koła podbiegunowego, wiodła z fińskiego Rovaniemi do Inari i na Nordkapp, potem przez Altę i Narvik do Harstad. Przejechał większość kraju Saamów, nazywanych też Lapończykami, odwiedził nawet Parlament Saamski i Muzeum Saamów.
Po kolana w śniegu
21 kwietnia Wejherowianin wyruszył z miejsca, gdzie 7 miesięcy wcześniej zakończył swoją pierwszą wyprawę – podróż do parku arktycznego, zrealizowaną jesienią 2016 roku.
– Ruszając na kolejna wyprawę miałem mieszane uczucia. Wybrałem dość trudną porę roku jak na takie przedsięwzięcie – mówi podróżnik. – Teraz wiem, że odruchowo człowiek podejmuje najlepsze dla niego decyzje.
Jechał rowerem asfaltową drogą, podziwiając piękne widoki, ale szlaki były częściowo zasypane śniegiem. Po przebyciu kilkudziesięciu lub więcej kilometrów dziennie (czasem ponad 100), kiedy trzeba było w tajdze znaleźć miejsce na nocleg.
W wysokim śniegu nogi zapadały się po kolana, kiedy strudzony podróżnik usiłował znaleźć miejsce na nocny obóz. Czasem zapadał się po pas. Nie był przygotowany na tak głęboki śnieg, po którym trudno się poruszać bez rakiet. Buty miał całkiem przemoczone.
Zamiast łóżka był hamak zawieszony pomiędzy drzewami. Obok niego leżał cały dobytek, z trudem przeniesiony po udeptanym wcześniej śniegu z drogi do lasu.
Pieszo do Narwiku
Las stawał się coraz rzadszy, więc trudno było rozwiesić hamak. Zakładanie obozu czasami stawało się katorgą – zwłaszcza dźwiganie bagaży z drogi w miejsce noclegu.
W dodatku pojawiły się problemy techniczne z rowerem. Od mrozu i przeciążenia pękło aż 7 szprych w tylnym kole i wyprawa rowerowa zamieniła się …w pieszą wędrówkę. W sumie na własnych nogach Artur Wysocki przebył około 400 kilometrów.
– Do Narwiku trzeba było dotrzeć o własnych siłach, prowadząc rower – mówi podróżnik. – Zresztą często chodziłem także w nocy, kiedy ulice miasteczek wymierały. Wpadałem w trans chodzenia zazwyczaj około godziny 23.00. Nogi chodziły same, łydki nie bolały, kręgosłup nie sztywniał, nie czułem rosnących pęcherzy. Swoista mantra w której trzeba było bardzo uważać na moment, gdy człowiekowi zabraknie „paliwa”. Wtedy momentalnie robi się zimno i natychmiast opadamy z sił. Szybki posiłek i można iść dalej.
Po takich wędrówkach wejherowianin na pamięć rozwijał się hamak, udeptywał śnieg, przygotowywał i zjadał posiłek, po czym zasypiał, wcześniej chowając rzeczy, których nie można zostawić na mrozie. Zwłaszcza baterie, żeby się nie rozładowały.
Spełnione marzenia
Na rowerze podróżnik przejechał około 1200 kilometrów. Dwa razy spał pod dachem, trzy noce spędził w namiocie, a resztę nocy w hamaku, na ogół pośród śniegu. Nigdy nie brakowało mu wody: wody śniegowej, wody z potoków i wodospadów, a także filtrowanej wody z rzeki.
Wejherowianin miał wiele problemów, ale też wiele radośc z podziwiania cudownych widoków i satysfakcji z realizacji planów i wyzwań. Nie zabrakło spotkań z życzliwymi ludźmi, których obdarowywał kaszubską tabaką, bo chciał zostawić na dalekiej północy pamiątkę z naszego regionu.
– Przeżyłem przygody, których nie da się kupić, czasami trudno je opowiedzieć, ale też nie można ich sprzedać. Dowiedziałem się ile jest warte słowo ludzkie i na kim można polegać. Przekonałem się o tym siedząc w mokrych przymarzających ciuchach, po zerwaniu przez wiatr namiotu i burzy śnieżnej. Nie było łatwo, ale dzięki wyprawie zobaczyłem wymarzoną północ i Arktykę (a właściwie jej skrawek). Byłem w miejscach o których czytałem i marzyłem jako dziecko – podsumowuje swoją wyprawę Artur Wysocki, który po ponad trzech tygodniach (podróż trwała 24 dni) wrócił do Wejherowa lżejszy o 9,5 kilogramów. Najważniejsze, że po raz kolejny sprawdził się w trudnych warunkach i poradził sobie z przeciwnościami.
W styczniu 2018 r. wejherowianin weźmie udział w sztafecie rowerowej dookoła świata, w której poprowadzi etap przez Mongolię. Udział w projekcie „Rowerowe Jamboree 2019” będzie nowym doświadczeniem, z pewnością równie ekscytującym.
– Kompletuję ekipę na wyjazd, a dokładnie na udział w mongolskim etapie sztafety dookoła świata. Start zaplanowano 2.01.2018 r. Etap trwa 28 dni, zimą, w trudnym terenie. Warunki będą dość ciężkie – mówi Artur Wysocki. – Zapewniony będzie sprzęt: rowery, odzież, śpiwory, kuchenki, namioty, ale uczestnicy pokrywają koszty dojazdu i wyżywienia.
AK.
Krótki film z wyprawy (pierwszy z sześciu odcinków) można obejrzeć na:
https://www.facebook.com/podrozeztabakiera
Tam również można znaleźć infomacje o wyprawie do Mongolli.
„Podróże z tabakierą” – cykl podróży zapoczątkowany w 2016 roku, zainspirowany kulturą Laponii i Lapończyków, nazywanych także Saamami. Ten lud pochodzący z najdalszej części Skandynawii, zamieszkuje północne tereny Norwegii, Szwecji, Finlandii oraz Rosji.
Lapończycy (Saamowie) są uznawani za prawowitych potomków najstarszych skandynawskich osadników. Obecnie Saamowie posiadają pełnię praw politycznych i kulturowych, a nawet własny parlament, dzięki któremu mogą decydować o kwestiach związanych z edukacją, kulturą i gospodarką ich ziem. Mają własne biblioteki, a jedna z nich urządzona jest w tradycyjnym lapońskim namiocie, nazywanym lavvo.