Wiosna w muzeum

W jeden z marcowych weekendów Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej zorganizowało kolejną „trzydniówkę”, proponując urozmaicony program, ubarwiony dodatkowo niespodziankami. Imprezy przyciągnęły sporą publikę, w dodatku codziennie inną. Najpierw w piątek zorganizowano ciekawostkę na naszym terenie: uroczyste zakończenie wystawy starodruków muzycznych. Dostojne te papiery, same w sobie raczej niezrozumiałe i nieatrakcyjne, eksponowano przez ponad miesiąc. Pozwolono im zabłysnąć jeszcze ten jeden raz, łącząc to z koncertem i prelekcjami naukowymi.
Połączenie się nie udało. Ludzie przyszli głównie na koncert, a poczęstowano ich na początek uniwersytecką sesją. Z zapowiedzianych trojga prelegentów zjawiło się dwóch, zorganizowano więc naprędce zastępstwo. Nawalał sprzęt, a referaty się przedłużyły, więc z ostatniego (i z zastępstwa) zrezygnowano, podobnie jak z zapowiedzianej dyskusji.
Muzyka zabrzmiała po niemal trzech godzinach! Należy podziwiać gości (ponad czterdziestu), że doczekali jej w większości.
O dawnych utworach bardzo ciekawie mówił drugi z prelegentów – ks. prof. Anastazy Nadolny. Omówił bibliotekę muzyczną w Pelplinie, objaśnił w skrócie tematykę badań nad starodrukami. Można było zrozumieć co to takiego Offertoria, Communiones etc.
Profesor ilustrował swój wykład średniowiecznymi iluminacjami, na których mnisi przedstawili świat pobożnych wierzeń. Był on bardzo bogaty i inny od naszego. Potrafiono np. przedstawić Ducha Świętego w postaci ludzkiej – młodzieńca z gołębicą!
Po wykładzie dano konsumpcję, na którą nie wypada narzekać, bo była „gratis”. Po niej w końcu zabrzmiały dźwięki, i od razu pozytywne zaskoczenie: młodzieżowy zespół muzyki dawnej „Euterpe” z Gdyni! Zagrał 8 utworów, zaśpiewał w różnych językach, a zabrzmiał harmonijnie, choć dynamicznie, co przy dziewięcioosobowym składzie jest bardzo dużym osiągnięciem. Najbardziej wzruszył słuchaczy średniowieczną prośbą do Maryi.
Po nim zechcieli jeszcze wystąpić polscy „Gregorianie” z Gniewu, czyli chór „Gymevensis”. Próbowali robić tzw. nastrój, ale połączyli to z prezentacją grupy i autoreklamą swej płyty, co chybiło. Było zbyt późno, choć zespół nawet zabisował utworem „Jesu dulcis memoriae”.
W sobotę – przy niemal stuosobowej sali i bez niespodzianek – na Zamkowej zorganizowano kolejne „Spotkanie z muzyką Kaszub”, w którym studenci gdańskiej akademii mierzyli się z utworami Jana Trepczyka czy Henryka Jabłońskiego.
Godzinny program dano attacca i postarano się o jego urozmaicenie miniscenkami i pewnym humorem. Śpiewacy się zmieniali, akompaniująca im skrzypaczka Natalia Brodzińska odchodziła i wracała, tylko fortepian (oczywiście Witosława Frankowska) we wszystkich utworach był ten sam. Dopiero przy Jabłońskim popłynęła z niego „pieśń nowa”, np. w pięknym utworze z tekstem Alojzego Nagla pt. „Szëmią wałë”.
Śpiewacy starali się jak mogli, ale połączenie poprawnej kaszubskiej dykcji z interpretacją muzyczną jest bardzo trudne. Gdy Katarzyna Wilk zaśpiewała „Hafciarkę z Żukowa” W. Walentynowicza (jedyną polskojęzyczną w programie), pomyślałem, iż lepiej będzie gdy Kaszubi będą śpiewać po kaszubsku, a Polacy po polsku. Sobotnie „krzyżówki” wypadły bowiem różnie. W długim programie sprawdziły się znane przeboje, jak „Niezabótczi”, „Leszczëna”, „Moje stronë” (podtytuł imprezy) czy sławna „Teskniączka”, śpiewana, a potem bisowana przez wszystkich trzynaścioro śpiewaków. „Kaczczi na rzéce” zabrzmiały nutą jakby swojską, a przebojem wieczoru była dla mnie „Psota” Trepczyka, którą aktorsko interpretował baryton Maciej Kozłowski. Nazwisko łatwe do zapamiętania, a sam utwór – gotowy materiał na hit!
Kaszubska młodzież (40 sztëk lëdzy, w tym nawet gość z Krakowa) zaszczyciła muzeum w niedzielę. Zaproponowano jej dramat „Jiwer ostatnëch” Jana Rompskiego, wydany onegdaj przez MPiMK-P. Grał teatr „Zymk” z Luzina, a reżyserował Adam Hebel – kaszubski Holoubek i Hanuszkiewicz w jednym.
Tym razem grali tylko „jego” ludzie, a było ich jedenaścioro. Dobrze się spisywał i wyraźnie mówił Mateusz Meyer (Tóna), przesadzał i kabaretowo zagrywał Sławomir Klas (Gojka), a reszta była jakby pomiędzy. Aktorzy się wyraźnie śpieszyli i sztukę (skróconą względem oryginalnego tekstu) wykonali w godzinę. Zakończyła się ona dramatyczną sceną rozpaczy, z wybitnym udziałem Patrycji Pionk, grającej Martę, dziewczynę rozdartą w uczuciach. Wokół jej ożenku rozgrywała się mianowicie ta sztuka, ideowo nawiązująca do zagłady kaszubskich mieszkańców Pomorza przez Niemców. W zamiarze reżysera miała się ona wiązać z Dniem Jedności Kaszubów, na który przy okazji zaproszono.
„Wiosna swoje ma walory” – to wiemy z piosenki. Tu pokazała swe bogactwo oraz kaprysy. Okazało się też, że w starym wejherowskim pałacu można się spodziewać tego, co niespodziewane.
No to się spodziewajmy!
Sławomir Cholcha

Zostaw komentarz

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.